Wednesday, February 11, 2009

Tuesday, February 3, 2009














Kard. Lehman: Zdjęcie ekskomuniki z bp Williamsona to "katastrofa"

Wtorek, 3 lutego 2009

Niemiecki kardynał Karl Lehmann określił zdjęcie ekskomuniki z negującego Holokaust biskupa Richarda Williamsona mianem „katastrofy”. Były przewodniczący niemieckiego episkopatu domaga się w związku z tym przeprosin od Watykanu.

Kardynał Lehmann nazwał papieską decyzję „katastrofą” dla wszystkich, którzy przeżyli Holokaust. Jego zdaniem, Benedykt XVI powinien teraz jasno dać do zrozumienia, że kłamstwa oświęcimskiego nie traktuje jak drobnego przewinienia. Do tego potrzebne są przeprosiny, jak stwierdził kardynał Lehmann, na najwyższym szczeblu. Dodał, że wielu wiernych jest rozczarowanych postawą papieża.

Lehmann skrytykował też papieską komisję ds. dialogu z lefebrystami, która nie przeanalizowała kontrowersyjnych wypowiedzi biskupa Williamsona. Zażądał wyciągnięcia konsekwencji wobec odpowiedzialnych za rehabilitację hierarchy.

Tygodnik Der Spiegel opatruje wypowiedzi kardynała komentarzem, że świadczą one o zwrocie w sposobie myślenia wiodących katolików w Niemczech. Karl Lehmann - były przewodniczący niemieckiego episkopatu i jeden z najbardziej znanych duchownych w Niemczech - do tej pory krytykował bowiem jedynie sposób przedstawiania sprawy rehabilitacji Williamsona w mediach. Teraz przyłączył się do biskupów otwarcie krytykujących decyzję Benedykta XVI.

Progressivism in the Church



Cathcon.Blogspot

The Cardinal Fool

January, 2006 - Dressed as a medieval page, Cardinal Karl Lehmann, president of the German Bishop's Conference and strong supporter of Benedict XVI, enters the stage of the Carnival Club in Aachen, Germany, as the fool of the year 2005, above left.
In the "ceremony" to follow he will transmit the title to the new chosen fool. In his farewell address, Lehmann reads some verses, above

right.



















Monday, February 2, 2009

To nie Bractwo stanowi problem

http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1260

bp Bernard Fellay FSSPX

To nie Bractwo stanowi problem

Zapis konferencji wygłoszonej 17 lutego 2008 r. w Domu Rekolekcyjnym pw. Św. Ignacego w Ridgefield (USA). Zachowano styl mówiony.

Jestem pewien, że interesuje was wiele kwestii, a wśród nich sytuacja Kościoła oraz nasze stosunki z Rzymem. Spróbuję odnieść się do tych problemów. Mówię: „spróbuję”, ponieważ sytuacja nie jest prosta. Sytuacja i stan, w jakim znajduje się Kościół, stają się coraz bardziej złożone. Przed ogłoszeniem motu proprio walczyliśmy w obronie licznych zasad – i pod tym względem walka pozostaje ta sama; nic się nie zmieniło. Jednak ogłoszenie motu proprio sprawiło, że wielu ludzi zaczęło myśleć, iż obecnie sprawy wyglądają inaczej. Spróbujmy więc zastanowić się nad tym, co mogło się zmienić.

Tło: Vaticanum II

Aby lepiej zrozumieć wartość motu proprio, musimy spojrzeć wstecz i przyjrzeć się, w jakich okolicznościach zostało ono ogłoszone. Mówiąc w kilku słowach, II Sobór Watykański stworzył warunki, dzięki którym do krwiobiegu Kościoła wprowadzone zostały liczne nowe idee. Idee te, głoszone na uniwersytetach i w seminariach, były przed soborem zwalczane i potępiane przez Magisterium. Sobór jednak „zalegalizował” je – zwłaszcza duch, który mu towarzyszył – i w ten sposób oficjalnie dostały się do krwiobiegu Kościoła. Na tym właśnie polega najbardziej niszczycielski aspekt obecnego kryzysu. To naprawdę szokujące, że wielkie nazwiska z czasu soboru są w istocie nazwiskami kapłanów i prałatów, którzy jakieś 10 lat wcześniej zostali potępieni.

W 1950 r. Pius XII ogłosił encyklikę o współczesnych błędach – Humani generis. Jeden z tych błędów polegał na braku rozróżnienia pomiędzy porządkiem naturalnym i nadprzyrodzonym. Nie wymieniono żadnych nazwisk, jednak krótko przedtem pewien jezuita opublikował książkę zatytułowaną Surnaturel, w której owe dwa porządki były pomieszane. W 1950 r. zmuszono go do ustąpienia z katedry teologii w Lyonie, a jego książka została potępiona. Nazywał się Henryk de Lubac. Uważa się go powszechnie za najbardziej wpływowego człowieka podczas II Soboru Watykańskiego. Sam Benedykt XVI twierdzi, że wywierał na niego wpływ i inspirował go. Człowiek, który przed soborem został usunięty z piastowanego stanowiska, został po jego zakończeniu, ze względu na głoszone poglądy, mianowany kardynałem.

W 1952 r. pewien dominikanin, który posiadał na soborze podobny wpływ jak Henryk de Lubac, napisał książkę zatytułowaną Prawdziwa i fałszywa reforma w Kościele. Została ona również potępiona, a o. Iwon Congar OP musiał udać się na wygnanie i zaprzestać nauczania. Później jednak został zaproszony osobiście przez papieża, by podczas II Soboru Watykańskiego pełnił rolę eksperta. Sam był tym faktem zdziwiony: „Zostałem potępiony, a jednak zwracają się do mnie?”. Można powiedzieć, że jego reakcja była w jakiś sposób zdrowa.

W 1954 r. poproszono pewnego amerykańskiego księdza o napisanie obrony teorii szczególnie popularnej w Ameryce, traktującej o rozdziale między Kościołem a państwem. W wyniku tego ks. Jan Courtney Murray SI został potępiony, jednak jego idee miały częściowo odżyć podczas soboru pod nazwą „wolności religijnej”.

Inny sławny jezuita, ks. Karol Rahner, był podczas soboru osobistością tak wpływową, że ktoś ukuł nawet powiedzenie: Rahner locutus est, causa finita1. W latach 1950. Rahner był traktowany przez Święte Oficjum z podejrzliwością, i to do tego stopnia, że w ogóle zakazano mu publikacji bez wcześniejszego przedstawienia tekstu do akceptacji Stolicy Apostolskiej. (...) Nadzór nad nim cofnięto po osobistej interwencji kanclerza Adenauera.

Nie sposób nie wspomnieć tu również o dom Lambercie Beaduinie OSB, uważanym za ojca ekumenizmu. Zmarł on przed rozpoczęciem soboru.

Co natychmiast rzuca się w oczy, to fakt, że wszyscy ci ludzie, którzy byli podczas soboru bardzo wpływowymi osobistościami, zostali potępieni albo obłożeni cenzurami przez Kościół za pontyfikatu Piusa XII. Słynny ks. Bugnini, liturgista i autor nowej Mszy, już za panowania Jana XXIII został zmuszony z powodu swego modernizmu do porzucenia katedry w Rzymie. Jednak później Paweł VI wezwał go z powrotem, by mógł stworzyć m.in. nową Mszę. Wszystko to pokazuje, że w Kościele wydarzyło się coś absolutnie nienormalnego.

Nie potrafię wyjaśnić, w jaki sposób biskupi, którzy przybyli na sobór z przeważnie tradycyjnym nastawieniem, mogli dokonać takiego zwrotu. Jeśli przyjrzycie się pytaniom wysyłanym do Rzymu w okresie przygotowania do soboru, spostrzeżecie, że wyrażały one szczere zatroskanie biskupów, którzy szukali ratunku dla powierzonej im owczarni. Pięć lat później zmienili się całkowicie i przyjęli nowe idee: ekumenizm, wolność religijną i kolegializm.

Uległ zmianie stosunek do świata. Do tej pory świat był traktowany – wedle słów Ewangelii – jako wróg. Świat nienawidzi Zbawiciela, ponieważ Chrystus naucza trudnej drogi do nieba, podczas gdy świat proponuje szeroką drogę przyjemności i łatwego życia. Po soborze postarano się, by całe życie chrześcijańskie wyglądało bardzo łatwo.

Niezależnie od tego, czy dostrzegacie to wyraźnie w tekstach soborowych czy nie, pozostawiły one dla tego ducha wiele otwartych drzwi. Sobór był w swych dokumentach bardzo niejednoznaczny, innymi słowy, jeśli ubierzecie katolickie okulary, możecie odczytać jego teksty w sposób katolicki. Jeśli jednak ubierzecie inne okulary, możecie odczytać je w sposób całkowicie odmienny. Problemem jest dwuznaczność sformułowań. Od soboru zwykło się oczekiwać tekstów jasnych i precyzyjnych, tymczasem obok pewnych oczywistych błędów, odnajdujemy tam wiele nieprecyzyjności i dwuznaczności w terminologii.

Nowa teologia

Podczas II Soboru Watykańskiego wkroczyła do Kościoła nowa filozofia, która nie jest już filozofią scholastyczną. Kiedy mówimy „scholastyczna”, mamy na myśli tradycyjną formację filozoficzną przekazywaną przez Kościół, opartą na tomizmie i Arystotelesie. Być może pamiętacie, że jako środek do zwalczania modernizmu św. Pius X nakazał, aby wszyscy, którzy noszą w Kościele tytuł doktora, studiowali filozofię scholastyczną, czyli tomizm, w przeciwnym razie utracą swe tytuły. Gdyby dziś zaczęto to egzekwować, prawdopodobnie 80% obecnych doktorów teologii mogłoby utracić swój tytuł. To mówi samo za siebie! Nowa teologia oznacza nowy sposób myślenia, któremu towarzyszy nowa terminologia. Bp Henrici, sekretarz ruchu Communio, wygłosił swego czasu bardzo interesującą konferencję na temat „dojrzewania” soboru, podczas której opisał, w jaki sposób, jako jezuita, studiował przed soborem i jak wyglądało jego życie tym okresie. Jego szczerość jest szokująca. (...) Wyjaśnił na przykład, że kiedy był teologiem na uniwersytecie w Louvain, wykładowca polecił najbardziej utalentowanym studentom czytać „najbardziej zakazaną ze wszystkich zakazanych książek” – Surnaturel de Lubaca. Zadał nawet pytanie: „Dlaczego czytaliśmy te książki?”. Jasno dawał do zrozumienia, że pojmował to jako akt nieposłuszeństwa. Jednak jego odpowiedź brzmiała: „Postrzegaliśmy Kościół i zgromadzenia zakonne jak stary pociąg, z którego trzeba się przesiąść do nowego”. (...)

Ciekawe jest również jego wyznanie, dlaczego zaakceptował te nowe teorie. Opowiadał, jak podczas swych studiów dogmatyki uczyli się o ewolucji dogmatów; chcieli więc zmian nawet w dogmatach. To czysty modernizm! Wiara i dogmaty się nie zmieniają. To, co było prawdziwe kiedyś, jest prawdziwe zawsze. Bóg jest poza czasem i zmiennymi okolicznościami. Prawdy dotyczące Boga – prawdy wiary – się nie zmieniają.

Wszystko to sprawiło, że patrzy się obecnie w sposób bardziej pozytywny na świat i rzeczy, które uprzednio traktowano jako sprzeczne z nauką Kościoła lub przynajmniej mu obce, na przykład inne religie. Niegdyś mówiliśmy: „fałszywe religie”. Wyrażenie to po prostu znikło ze słownictwa Kościoła. Nie znajdziecie go nigdzie we współczesnych dokumentach ogłaszanych przez Rzym. Zostało wymazane. Czy oznacza to, że inne religie są mniej fałszywe niż wcześniej? Absolutnie nie. Ukazuje to jednak zmianę nastawienia. „Skupmy się raczej na tym, co nas łączy, niż na tym, co nas dzieli” – mówią moderniści.

Oczywiście w każdym błędzie jest jakiś element prawdy. To dzięki tym elementom prawdy błąd może zaistnieć. Błędem w czystej postaci nikt by się nie zainteresował. Dobre elementy wymieszane ze złymi umożliwiają szerzenie się błędu. Jeśli mówisz protestantowi jedynie o tych rzeczach, w który się zgadzacie, utwierdzasz go tylko w jego błędzie. Wskazujesz na to, co jest w jego wierze dobre, jest on więc zadowolony z tego, co do niego mówisz. Jeśli jednak nie będziesz mówić mu o jego błędach, jak ma on poznać, że z jego religią coś jest nie w porządku? (...) Jeśli będziecie wspominać mu jedynie o rzeczach, co do których ma rację, nigdy nie doprowadzicie do jego nawrócenia.

Na koniec trzeba powiedzieć, że ów przyjacielski stosunek do każdego jest bardzo fałszywie pojmowanym miłosierdziem. Jest on rzeczywiście często nazywany „miłosierdziem”, gdyż pojęcie to zostało w naszych czasach straszliwie zafałszowane. Często można usłyszeć, jak mówi się wyznawcom fałszywych religii: „Bądź dobrym protestantem (czy kimś innym), a osiągniesz zbawienie”. To tak jakbyście spotkali na dworcu kolejowym kogoś, kto pragnie dojechać do Nowego Jorku. Jednak zauważacie, że właśnie pakuje się do pociągu odjeżdżającego do Albany. Czy powiedzielibyście tej osobie: „Ten pociąg wygląda na ładny i wygodny, podróż będzie się panu podobała”? Gdybyście wiedzieli, że znajduje się on w złym pociągu i odjedzie w niewłaściwym kierunku, w żadnym wypadku nie moglibyście nazwać takiego postępowania miłosierdziem. W takim przypadku oszukiwalibyście go. Gdyby człowiek ten odkrył, że byliście świadomi jego pomyłki, byłby na was wściekły. Powinniście mu powiedzieć: „Przepraszam, pociąg może wydawać się panu dobry, ale jeśli chce się pan dostać do Nowego Jorku, musi pan wsiąść do innego”.

Modlitwa wielkopiątkowa

W tym roku papież Benedykt XVI zmienił modlitwę za żydów w tradycyjnej liturgii Wielkiego Piątku. Wiem, że ta zmiana wywołała wiele kontrowersji. Musimy na początku zauważyć, że zmiana ta nastąpiła wskutek nacisku ze strony Ligi Przeciwko Zniesławianiu, której przewodniczącym jest Abraham Foxman, a która jest bardzo aktywną grupą nacisku działającą z zewnątrz Kościoła. Papież czuł się więc zobligowany do dokonania tej zmiany.

Co zmienił? Modlitwę należącą do najstarszych modlitw Kościoła, modlitwę wielkopiątkową, której początki sięgają co najmniej III wieku. Była więc bardziej nawet starożytna, niż liczne części Mszy. Są to modlitwy bardzo czcigodne ze względu na swą starożytność, są one prawdziwym skarbem Kościoła katolickiego. Już to uprawnia nas do zadania pytania: „Jak można mieć śmiałość, by tknąć taką modlitwę?”. Modlitwa ta nigdy nie stanowiła problemu i była odmawiana przez całe wieki. Jak można dziś twierdzić, że jest niestosowna? To pierwszy poważny argument przeciwko zmianie.

Po drugie, jeśli przyjrzycie się nowej modlitwie, zauważycie, że została zmieniona gruntownie, choć na pierwszy rzut oka można tego nie zauważyć. W nowej modlitwie prosi się, by żydzi zostali „oświeceni” i „uznali naszego Pana Jezusa Chrystusa” za swego Zbawiciela. Prośby te są całkowicie stosowne. Jeśli czytacie tylko ten fragment, brzmi to całkiem dobrze. Modlimy się, by żydzi uznali naszego Pana Jezusa Chrystusa za swego Zbawiciela. Jak dotąd wszystko jst w porządku.

Problem polega na tym, że zastąpiono starą modlitwę, która mówi o „zaślepieniu” i „ciemności”. Mówiąc o „oświeceniu”, nie ma się na myśli oświecenia kogoś, kto już posiada światło. Rzym pragnął jednak usunąć wszystko, co mogłoby urazić żydów. Ale czy żydzi przejmowali się kiedykolwiek modlitwą odmawianą w Kościele jeden raz w roku? Po to, by wiedzieć o samym jej istnieniu, musieliby odebrać bardzo gruntowne wykształcenie. Wszystko to jest zatem elementem polityki, nie ma nic wspólnego z religią.

Jest jednak jeszcze coś gorszego: zmieniono znaczenie całej modlitwy. Modlitwa ta składa się z dwóch części: pierwsza część podaje sam powód jej odmawiania. O niej mówiliśmy przed chwilą. Jest jednak i druga część – która została dogłębnie zmieniona. (...) W części tej czyni się aluzję do ustępu Listu św. Pawła do Rzymian. Apostoł mówi nam w nim o tym, co wydarzy się na końcu czasów, że kiedy wszystkie narody wejdą do Kościoła, również żydzi się nawrócą. Powrócą oni do Boga na samym końcu. Ich nawrócenie jest jednym ze znaków końca czasów. I to właśnie znajdujemy w drugiej części modlitwy wielkopiątkowej.

Znamy też pewien komentarz do tej modlitwy, komentarz, który jest bardzo ciekawy i może pomóc osobom mającym jeszcze wątpliwości co do naszego stanowiska w tej kwestii. Komentarz ów pochodzi od osoby odpowiedzialnej w Kościele za ekumenizm oraz za relacje z żydami – od kard. Kaspera. 7 lutego 2008 r. mówił on o modlitwie za żydów na falach Radia Watykańskiego. Stwierdził, że papież usunął to, co raziło żydów, wszelkie negatywne określenia odnośnie do ich postawy. Nie mógł jednak pominąć zasadniczego faktu, że nasz Pan Jezus Chrystus jest Zbawicielem. Kard. Kasper powiedział też, że kiedy modlitwa ta mówi o konwersji, należy pamiętać, że ustęp ten odnosi się do końca czasów i że Kościół nie ma w stosunku do żydów „misji”, jaką ma w stosunku do pogan. Wyraźnie podkreślił, że nie powinniśmy traktować żydów tak jak wszystkich innych. Zapewnił też, że Kościół nie zamierza próbować nawracać żydów. Gdy czytamy taki komentarz odnośnie do nowej modlitwy, żadne dodatkowe wyjaśnienia naszego stanowiska nie są potrzebne.

Nie powinniście więc uważać, że walka dobiegła końca.

Sobór i Msza

Powróćmy jednak do naszych rozważań na temat soboru. Jednym z głównych narzędzi, które posłużyły do wprowadzania do Kościoła nowych idei, była Msza. Ludzie ci skonstruowali nową Mszę, przez którą wierni mieli najbardziej bezpośredni kontakt z soborem. Kto z wiernych czytał kiedyś dokumenty soborowe? Myślę, że bardzo nieliczni. W jaki sposób przeciętny katolik zetknął się więc z soborem? W jaki sposób wpłynął on (sobór) na jego życie? Poprzez Mszę. Duch Kościoła wywiera praktyczny wpływ poprzez liturgię. To właśnie nowa liturgia przyniosła wiernym współczesne koncepcje, które wkroczyły do Kościoła podczas soboru.

Jedną z głównych idei kryjącą się za nową Mszą jest ekumenizm. Ekumenizm, lekceważąc wymogi miłosierdzia, mówi, że nie wolno nam urażać naszych błądzących bliźnich, konsekwentnie powinniśmy usunąć w wyrazu naszej wiary, z liturgii, każde sformułowanie „obraźliwe” dla naszych „braci odłączonych”. To właśnie czyni nowa Msza. W rezultacie ci, którzy nadal uczestniczą w tej Mszy, stopniowo tracą wiarę. Stają się oni bardziej protestanccy, niż sami protestanci.

W ten właśnie sposób wiele osób zaraziło się zasadami nowej teologii. Początkowo mogło się być zszokowanym Komunią na rękę – ale przecież „wszyscy to robią”. Potem, krok po kroku, skoro przyjmujecie Pana Jezusa do rąk na stojąco, dochodzicie ostatecznie do przekonania, że nie jest On waszym Panem. Przecież gdyby naprawdę był On Bogiem, padalibyście na kolana, by oddać Mu cześć – nie bralibyście Go w swoje ręce. Kiedy bowiem bierzecie coś w ręce, to wy macie nad tym kontrolę. „Mieć coś w garści” oznacza mieć coś pod kontrolą. Jedynym, kto ma przywilej „trzymania” Pana Jezusa, jest kapłan. Jedną z najbardziej zdumiewających władz kapłana jest zdolność do wzywania Zbawiciela i czynienia Go obecnym pod postaciami chleba i wina. Bóg dał tę władzę kapłanowi i nikomu innemu. Jest to tylko jeden z przykładów, w jaki sposób w wyniku owych nowych zwyczajów uległa zmianie sama wiara. Stara liturgia jest pełna takich małych, lecz znaczących postaw, gestów i słów.

Stara Msza nazywana jest niekiedy „trydencką”, które to słowo odnosi się do Soboru Trydenckiego. Jednak Mszę taką, jaką znamy, znaleźć można już w sakramentarzach św. Leona i św. Grzegorza Wielkiego w VI wieku. Najmłodsze modlitwy wprowadzone zostały do liturgii rzymskiej z rytu mozarabskiego w wieku XI, jednak modlitwy ofertorium sięgają VI wieku. Powinniście być więc ostrożni z używaniem terminów takich jak „Msza św. Piusa V” czy „Msza trydencka”, gdyż liturgia ta jest w rzeczywistości znacznie starsza. Powinniście raczej mówić „Msza Wszechczasów” albo „tradycyjna Msza”. Jest ona nazwana Mszą trydencką lub Mszą św. Piusa V, ponieważ w tym czasie niektórzy biskupi mieli prawo dodawania modlitw do liturgii Mszy. Sobór Trydencki nakazał więc opracowanie nowej edycji Mszału, aby oczyścić go z tych dodatków. Na tym właśnie polegało dzieło św. Piusa V, który, kierując się wielką mądrością, uczynił coś wyjątkowego w historii Kościoła: wydał dekret zezwalający każdemu kapłanowi odprawiać Mszę przez niego kanonizowaną aż do końca czasów, bez zaciągania jakiejkolwiek kary z tego powodu. Nigdy nie słyszano o drugim takim przypadku. Moglibyśmy powiedzieć, że w jakiś sposób miał on wizję przyszłości, dekretując coś, co będzie miało zastosowanie aż do końca czasów. Mówię tu o słynnej bulli Quo primum.

Niemniej kryzys postępuje na wszystkich poziomach. Jeśli porównacie Kościół przed soborem z Kościołem obecnym, uświadomicie sobie, że nie pozostawiono nic nietkniętego. Liczni księża usiłowali reagować. Przypadek abp. Lefebvre’a jest dobrze znany, choć nie był on jedynym, który reagował podczas soboru. (...)

W roku 1988, w czasie konsekracji biskupich, Rzym chciał położyć kres opozycji wobec soboru – jestem zmuszony stwierdzić, że nic się w tym względzie nie zmieniło. W trakcie wszystkich moich rozmów z Rzymem nie zauważyłem nigdy niczego, co wskazywałoby, że ludzie ci uważają, iż uczynili coś niewłaściwego i że powinni się z tego wycofać. Aż po dziś dzień chodzi im generalnie o to, by Bractwo ugięło się i zaakceptowało sobór. Potwierdza to również przebieg audiencji, jaką miałem u Jego Świątobliwości Benedykta XVI. Był to jeden z najbardziej szczerych momentów audiencji: otóż dla papieża niewyobrażalne jest istnienie katolika, który nie byłby przepojony ideami II Soboru Watykańskiego. Użył nawet sformułowania „Kościół Vaticanum II”. – Nie znam tego Kościoła, znam jedynie Kościół katolicki.

To nowomowa. Czy słyszano, by ktokolwiek mówił kiedyś o „Kościele trydenckim” czy „Kościele nicejskim”? Był jedynie Kościół katolicki. Pojawienie się określenia „Kościół Vaticanum II” sugeruje, że miał miejsce nowy początek. Myślę, że jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego ktoś mógłby postrzegać to jako nowy początek, jest to jednak zły początek.

We wszystkich rozmowach, jakie prowadziliśmy z Rzymem, bardzo jasne było, że nawet jeśli nie mówiliśmy wprost o soborze, zawsze majaczył on gdzieś w tle. Rzym będzie się od nas domagał, byśmy w pewien sposób (...) zaakceptowali Vaticanum II, być może „w świetle Tradycji”, być może pod takim czy innym warunkiem. Na pewno jednak warunek taki zostanie postawiony. Oni są bardzo wytrawnymi politykami. Co oznacza zaakceptowanie Vaticanum II? Traktując to jako całość, jest to mieszanina [prawdy i fałszu]. Nie chcemy mieszaniny; chcemy Kościoła katolickiego i wszystkiego, co od niego pochodzi, czyli Tradycji: tego, co Kościół zawsze nauczał i w co wszędzie wierzył.

Rzym w roku 2008

Z jednej strony przyjmuje się obecnie w Rzymie – przynajmniej papież i kilku kardynałów – że mamy do czynienia z kryzysem, nawet jeśli od czasu do czasu mówi się coś przeciwnego i wspomina o dobrych owocach Vaticanum II. Jednak wypowiedzi takie wydają się bardziej kwestią polityki, niż wyrazem ich prawdziwych przekonań. Zazwyczaj, kiedy możemy z nimi poważnie porozmawiać, przyznają, że sytuacja jest zła. Niekiedy próbują znaleźć jakieś pocieszenie i wspominają młodych ludzi oraz ich zainteresowanie poważnymi kwestiami. Zdają sobie jednak sprawę z tego, że to mało przekonujące, tak więc uznają istnienie kryzysu.

Na kilka dni przed swym wyborem Ojciec Święty porównał Kościół do tonącej łodzi. To poważna sprawa – powiedzieć, że Kościół tonie, ponieważ jak wiemy otrzymał on od samego Zbawiciela obietnicę niezniszczalności i tego, że trwać będzie aż do końca świata. Tak więc kard. Ratzinger miał na myśli, że sytuacja naprawdę jest poważna. Z jednej strony ludzie ci uznają, że sytuacja jest poważna, z drugiej jednak uznanie prawdziwej przyczyny tego stanu rzeczy wydaje się im niemal niemożliwością.

Usiłowałem kiedyś wyjaśnić kard. Mayerowi, w jaki sposób sprawowana jest obecnie władza w Kościele. Powiedziałem, że hierarchia została całkowicie sparaliżowana. Jest sparaliżowana, ponieważ gdy tylko ktoś musi wykonać jakiś akt rządzenia, jest natychmiast neutralizowany przez grupy, komisje i rady. Jest tak na poziomie papieża, biskupów i księży parafialnych. Rady parafialne, rady kapłańskie, synody etc. Powiedziałem, że sytuacja jest nieznośna i że źródłem tego jest kolegializm. Zaskoczyło go to spostrzeżenie: „Ma ksiądz całkowitą słuszność”. Nie trwało to jednak długo, ponieważ kiedy nacisnąłem go trochę bardziej i powiedziałem: „Tak więc, jak widzicie, źródła kryzysu w Kościele można znaleźć w soborze”, odpowiedział: „Nie, nie. Jesteście w błędzie. Kryzys w Kościele ma miejsce, ponieważ zasady soboru nie zostały wcielone w życie”. Taka była jego odpowiedź. Jeśli po czterdziestu latach reform przeprowadzanych w imię soboru mówi się nam, że kryzys ma miejsce, ponieważ zasady soboru nie zostały wdrożone, uznają przez to swą porażkę. My jednak uważamy, że sobór został wdrożony w życie aż nazbyt dobrze.

Przy innej okazji przedstawiłem moje argumenty odnośnie kryzysu kard. Castrillónowi i powiedziałem: „Te błędy obligują nas do poszukiwania ich źródła. I musimy szukać tych powodów wewnątrz Kościoła”. Kardynał zripostował, że powodem kryzysu jest świat. Świat staje się coraz gorszy, stąd pogarsza się również sytuacja w Kościele. Argument ten nie jest całkowicie pozbawiony słuszności. Jeśli rozglądniemy się wokół, możemy stwierdzić, że problemy występują nie tylko w Kościele, ale i w świecie. Również tam odnaleźć można te same błędy, które rujnują Kościół.

Jest jednak pewien problem: Kościół zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że świat jest zły. Kościół nazywa się wojującym nie bez powodu, zawsze zwalczał błędy, które pochodziły ze świata. A jednak w swej mowie otwierającej sobór papież prosił, by okna Kościoła otwarte zostały na świat.

Przypuśćmy, że zauważycie, że dywan w waszym pokoju jest całkowicie przemoczony. Patrzycie bliżej i zauważacie, że okna są otwarte, a właśnie była burza. Wyciągnęlibyście wniosek, że dywan jest mokry z powodu burzy, jednak prawdopodobnie chcielibyście też wiedzieć, kto zostawił otwarte okno.

Otworzono okna na świat. Nadciągnęła burza, wtargnęła do Kościoła i zalała go swymi błędami. Kiedy obecnie ludzie ci obwiniają świat o kryzys, to tak, jakby mówili, że to wszystko wina burzy. Oczekiwalibyśmy od nich przynajmniej tego, by zamknęli okna. Jednak nie; okna są nadal otwarte, nadal więc napływa woda. Stąd nic dziwnego, że mówi się nam, iż okręt tonie!

Tak wygląda obecnie sytuacja, nic się nie zmieniło. Mamy wrażenie, że ludzie ci są ślepi. A jednak powinni rozumieć – są inteligentni. Być może po prostu nie chcą dostrzegać tych rzeczy. Nawet nasz papież jest przekonany o konieczności otwarcia na świat. Sytuacja jest więc skomplikowana.

Rzym i Tradycja

Rzym uznaje, że Tradycja przynosi dobre owoce. Kard. Castrillón Hoyos, oddelegowany przez papieża do rozmów z nami, powiedział nam: „Owoce są dobre, więc jest tam Duch Święty”. „Co więc? – zapytałem go – skąd pochodzą te owoce?”. Odpowiedzią było milczenie. Widzą oni, że owoce są dobre, chcieliby więc wykorzystać nas w zwalczaniu kryzysu, którego istnienie obecnie uznają. Widzą też, że owoce z ich strony nie zawsze są dobre. Chcieliby, abyśmy się do nich przyłączyli. Planowali to od roku 2000. Chcieli, byśmy się do nich przyłączyli i pomogli im wydostać się z kryzysu. Oczywiście nie byłby to taki zły pomysł, gdyby w tym samym czasie nie obligowali nas do zaakceptowania Vaticanum II. Pragną, byśmy zaakceptowali to, co spowodowało obecne zło, a potem pomogli w rozwiązaniu tego problemu. Usiłowaliśmy im wytłumaczyć, że nic by to nie dało.

W pewnym momencie nie nadawaliśmy już na tych samych falach. Rzym absolutnie nie patrzy na nas w taki sposób, w jaki my sami siebie postrzegamy. Uważa nas za niegrzecznych chłopców; nie za heretyków, ale za upartych i pysznych chłopców, którzy chcą postępować na swój własny sposób. Tak więc oczywiście w ich oczach musimy ulec, być posłuszni i przyjąć Magisterium. Na to odpowiadamy: „Nie głosimy niczego, co byśmy sami wymyślili, czynimy jedynie to, co Kościół zawsze czynił”. Powiedziałem pewnego razu kard. Castrillónowi: „Proszę zapomnieć o Bractwie Św. Piusa X. Proszę zapomnieć o nas. Rozwiążcie własne problemy, a zobaczycie, że Bractwo nie stanowi już problemu”. Ω

Dokończenie w następnym numerze Zawsze wierni. Tłumaczył Tomasz Maszczyk. Tytuł pochodzi od redakcji.

Pozostałe części:

bp Bernard Fellay FSSPX

To nie Bractwo stanowi problem

(dokończenie)

Rzym i motu proprio

Motu proprio było bardzo ważne. Wielu mniej lub bardziej konserwatywnych kardynałów uświadamia sobie, że sytuacja w Kościele jest zła i że Tradycja może być bardzo pomocna w przezwyciężeniu kryzysu. Kardynałowie ci usiłują przywracać [starą] Mszę. Co ciekawe, owi kardynałowie w Rzymie zawsze uważali, że Msza trydencka nigdy nie została zniesiona. Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu [obecny] papież był już przekonany o tym, co napisał w motu proprio, nie tylko on, ale również kard. kard. Casaroli i Casoria (prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego w latach 80.). Wiedzieli o tym, a jednak pozwolili wszystkim wierzyć, że tradycyjna Msza była zakazana.

Kard. Stickler wyjawił, że w 1986 r. powołano złożoną z dziewięciu kardynałów komisję, mającą zbadać kwestię: czy nowa Msza znosi lub delegalizuje starą? Czy biskup może zakazać kapłanowi odprawiania Mszy trydenckiej? Na pierwsze z tych pytań ośmiu z dziewięciu kardynałów odpowiedziało, że Msza trydencka nigdy nie została zniesiona ani zdelegalizowana. Na drugie pytanie wszystkich dziewięciu kardynałów odpowiedziało jednomyślnie, że biskup nie może zakazać kapłanowi odprawiania Mszy trydenckiej. Było to w 1986 r., 22 lata temu.

Owi kardynałowie zawsze wiedzieli, że tradycyjna Msza nie była zakazana. Niemniej zachowywali się w taki sposób, jakby tak właśnie wyglądała sytuacja, albo jakby do celebracji tej Mszy były wymagane jakieś specjalne zezwolenia czy warunki. W tym samym czasie wierni wywierali nacisk na Stolicę Apostolską, z całego świata napływały tysiące listów proszących o Mszę. Równocześnie wśród kardynałów dokonywała się pewna ewolucja, dzięki której uświadomili sobie, że należy coś zrobić dla Tradycji i dla Kościoła.

Około 1988 r. kard. Ratzinger powiedział Bractwu Św. Piotra, że musi ono trzymać się mocno Mszy trydenckiej, by mogło działać jako przeciwwaga dla nowej Mszy i progresistów. Później, gdy równowaga zostałaby już osiągnięta, mógłby on stworzyć „nową nową Mszę”. Ojciec Święty nadal jest przywiązany do idei „reformy reformy”.

Nawet wobec istniejących ograniczeń w stosowaniu indultu biskupi do tego stopnia utrudniali życie kapłanom i wiernym przywiązanym do starej Mszy, że Rzym zrozumiał, iż nie można dalej postępować w taki sposób. W maju 2003 r. obecny papież, wówczas kardynał, spotkał się w Rzymie z kilkoma konserwatywnymi kardynałami. Zdecydowali się uczynić gest w stronę Tradycji. Jedna z rozważanych wówczas opcji zakładała uczynienie Bractwa Św. Piusa X niejako rdzeniem ruchu tradycjonalistycznego i skupienie wokół niego wszystkich innych tradycyjnych grup. Inna koncepcja zakładała pozostawienie nas „na zewnątrz” (ponieważ „oni nigdy nie wrócą”) i uczynienie czegoś z innymi grupami, ustanawiając na świecie kilka instytucji jurysdykcyjnych. Działałyby one na podobieństwo diecezji czy administratur apostolskich, podlegających bezpośrednio Rzymowi i wolnych od nacisków ze strony biskupów.

Wiemy że, począwszy od 2003 r. do momentu swego wyboru, kard. Ratzinger pracował nad tym projektem. Został on niemal wcielony w życie we Francji, jednak francuscy biskupi odpowiedzieli, że takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia. Odmówili nawet rozważenia takiej ewentualności. Tak więc konferencja biskupów francuskich odrzuciła projekt Rzymu o ustanowieniu takiej instytucji, być może administratury apostolskiej, dla Mszy trydenckiej we Francji. Już samo to dowodzi, że taki plan istniał.

Pewien francuski biskup zadzwonił do jednego z naszych księży i powiedział mu o tej koncepcji. Jednak tamtejsi biskupi nie chcieli, by Rzym mieszał się w ich sprawy. Próbowali więc stworzyć coś dla Tradycji w każdej diecezji, aby uczynić projekt Rzymu bezprzedmiotowym. Bali się śmiertelnie, że Rzym mógłby powołać do życia coś, nad czym nie mieliby kontroli.

Francuscy biskupi urzeczywistniają obecnie swój plan, głównie kosztem Bractwa Św. Piotra. Od około roku przed ogłoszeniem motu proprio po dziś dzień starają się opanować miejsca kultu powierzone Bractwu Św. Piotra i nakłaniać kapłanów do przyłączenia się do diecezji i odprawiania nowej Mszy – po to, by w rezultacie diecezje mogły przejąć kościoły powierzone początkowo Bractwu Św. Piotra. W taki właśnie sposób biskupi odzyskują kontrolę. Udało im się to już przeprowadzić w kilku miejscach. Biskup Wersalu powiedział przełożonemu generalnemu Bractwa Św. Piotra: „Nie damy wam już żadnej pracy. Wasi księża będą popadać w gnuśność z braku zajęcia, a na koniec dołączą do diecezji”. (...)

Kiedy ogłoszono motu proprio, biskupi na całym świecie zaczęli wyrażać sprzeciw. Wiem od pewnej osoby będącej bardzo blisko papieża, że powiedział on swym bliskim przyjaciołom, iż nigdy w swym życiu nie cierpiał tak bardzo, jak za sprawą motu proprio. To bardzo ciekawe stwierdzenie, ponieważ pokazuje, że papież realizował swój zamysł pomimo trudności. Zdecydował się raczej cierpieć, niż się poddać. Powiedział również, że nakazywało mu to sumienie. Czuł się zobligowany w sumieniu, aby to uczynić. To bardzo mocne i ważne stwierdzenie.

Niektórzy myślą, że motu proprio jest pułapką zastawioną na nas. To nieprawda. Mogłoby stać się pułapką, ale szczerze mówiąc, nie sądzę, by papież traktował je w ten sposób. (...).

Gdy patrzymy całościowo na sytuację w Kościele oraz na rozmiary kryzysu, a równocześnie widzimy, jak wiele problemów miał papież z jedną tylko sprawą, uświadamiamy sobie, że nawet gdyby miał najlepsze intencje i największe zrozumienie sytuacji, nadal napotykałby na wielkie trudności w przeprowadzeniu jakichkolwiek zmian na lepsze. Mówię: „gdyby”. Tak więc mamy obecnie motu proprio, ale to nie rozwiązuje wszystkich problemów. To ważny krok. W dokumencie tym ważny jest krótki akapit: „[Msza trydencka] nigdy nie została zniesiona”. Dlatego właśnie mówimy, że motu proprio jest dobre dla Kościoła, mimo iż zawiera wiele punktów, z którymi się nie zgadzamy.

Indult a motu proprio

W porównaniu z wcześniejszymi indultami motu proprio radykalnie zmienia status starej Mszy. Termin „indult” sugeruje wyjątek czy przywilej, prawo dla nielicznych. W takiej sytuacji oczywiste jest istnienie pewnych warunków i okoliczności. Kiedy jednak coś jest prawem powszechnym, nie może być mowy o żadnych tego rodzaju ograniczeniach. To jak zielone światło: nawet jeśli w pobliżu jest policjant, nie pytasz go o zgodę, by ruszyć. Kiedy papież mówi, że stara Msza nie została zniesiona, daje zielone światło Mszy trydenckiej. To kwestia prawna.

Sprawy nie są już tak oczywiste, kiedy dochodzimy do stosowania prawa. Jak stosuje się to prawo? Widzicie, że w większości przypadków biskupi chcą traktować motu proprio tak, jakby chodziło o indult. Chcą być pytani o zgodę. To absolutnie wbrew motu proprio. Takie jednak jest generalnie nastawienie biskupów – poza kilkoma wyjątkami. Biskupi wywierają nacisk na kapłanów, by zapobiec swobodnemu rozprzestrzenianiu się Mszy trydenckiej, co ma wielkie znaczenie.

Gdyby w praktyce w stosunku do obu Mszy stosowano prawdziwą równość wobec prawa, nie trwałoby długo, a nowa Msza zanikłaby. Rozmawiałem w Rzymie z wysokiej rangi prałatem; wedle jego opinii trwałoby to jedno pokolenie. Osobiście uważam, że mogłoby to potrwać trochę dłużej. Powtarzam – pod warunkiem, że wobec obu Mszy stosowano by równość wobec prawa, jak to przewiduje motu proprio. Jednak biskupi tego nie chcą, ponieważ jako moderniści wiedzą, że gdyby taką wolność rzeczywiście zagwarantowano, oznaczałoby to koniec nowej Mszy.

Mówiąc językiem prawniczym, motu proprio jest wyrokiem śmierci na nową Mszę. Problem polega jednak na tym, że zbyt wielu ludzi pragnie, by nowa Msza pozostała przy życiu – dlatego sprzeciwiają się stosowaniu motu proprio. Będą więc usiłowali utrzymać hegemonię nowej Mszy nad starą.

Doszliśmy więc do decydującego punktu historii Kościoła – i obecnego kryzysu. Z jednej strony papież wydał prawo, z drugiej – biskupi mu się sprzeciwiają. Mamy więc do czynienia z konfrontacją. Co się wydarzy? Jeśli, co wydaje się prawdopodobne, papież uważa, że jest w sumieniu zobligowany przeprowadzić swoją wolę, nawet wbrew biskupom, to nadal pozostaje [w mocy] nowa zasada wprowadzona przez Vaticanum II – kolegializm. Oznacza to, że biskupi mają swój głos, a jeśli jednomyślnie zgodzą się w jakiejś kwestii, papież musi zastosować się do ich decyzji. Jeśli więc Ojciec Święty będzie postępować stanowczo zgodnie ze swoim sumieniem i papieskim obowiązkiem, wymierzy przez to cios kolegializmowi. Jeśli natomiast tego nie uczyni i ugnie się przed biskupami, de facto zrzeknie się swej władzy papieskiej, ponieważ biskupi będą odtąd wiedzieli, że muszą jedynie wywrzeć na niego mocniejszy nacisk, a ustąpi. Znajdujemy się więc w decydującym momencie nie tylko dla Mszy, ale również dla całego kryzysu.

Jeśli Msza powróci, wraz z nią powróci wiara i moralność. Widzimy to w przypadku kapłanów, którzy powracają do starej Mszy. Mieliśmy wspaniałe doświadczenia z kapłanami, którzy po odprawieniu starej Mszy dwa, trzy czy pięć razy nagle uświadamiali sobie, że te dwie Msze to dwa różne światy, między którymi muszą dokonać wyboru. I większość z nich dokonała właściwego wyboru.

Przyszłość

Z czasem powrócą do Mszy i nie tylko do Mszy. Wraz ze starą Mszą powraca cały świat [katolickiej teologii]. Ludzie ci potrzebują całościowej formacji. Czeka nas kolosalna praca. Ci biedni kapłani przychodzą do nas z niczym i odkrywają nowy świat. Ich przeobrażenie nie nastąpi w trakcie jednego dnia. Potrzebują pomocy nie tylko po to, by prawidłowo odprawiać Mszę, ale również by zrozumieć katolicką teologię, która jest z nią związana. Mamy wiele świadectw od kapłanów, którzy mówią nam: „Poprzez odprawianie Mszy trydenckiej odkryłem, kim jest kapłan!”. Mają oczywiście wyobrażenie o tym, co wiąże się z kapłaństwem, ale wraz z odkryciem tradycyjnej Mszy uświadamiają sobie nagle, że stają między Bogiem a człowiekiem, by złożyć ofiarę i pracować dla zbawienia dusz. Jest to tak odmienne od „karnawałowych Mszy” dominujących np. w Szwajcarii. Ten, kto zrozumiał, czym jest Msza, nie może już akceptować czegoś takiego.

(...) Od czasu motu proprio w pewnej diecezji w północnych Włoszech trzech proboszczów zdecydowało się odprawiać wyłącznie Mszę trydencką. Co ciekawe, ich ewolucja rozpoczęła się jakieś dwa lub trzy lata temu. Znaleźli się w takim konflikcie ze swym biskupem, że sprawa ta dotarła do samego Rzymu. W największej parafii, liczącej ponad 1000 dusz, 800 parafian napisało do Rzymu, prosząc o Mszę trydencką. W ciągu kilku miesięcy ci księża poczynili taki postęp, że pociągnęli za sobą swych wiernych.

Pokazuje to, że nie wierzymy w utopię! Z biegiem czasu Kościół naprawdę może powrócić do starej Mszy. Wymaga to wiele energii i walki, ale jest możliwe. Motu proprio jest dla osiągnięcia tego celu wielką pomocą, dlatego właśnie szczerze dziękujemy za nie papieżowi. Musimy być wdzięczni, gdyż był to bardzo ważny akt, nawet jeśli nie wszystko jest w nim doskonałe i wielu rzeczy nie możemy zaakceptować, na przykład twierdzeń o świętości nowej Mszy. Zasadniczo jednak oblicze współczesnego Kościoła mogłoby się zmienić, gdyby motu proprio było naprawdę stosowane.

Pewien wysokiej rangi prałat rzymski powiedział mi, że nowa Msza nie może zostać zniesiona od razu i że „my” musielibyśmy przeprowadzić to w kilku krokach. Nie powiedział: „ja”, ale „my”. Czy do owych „my” należy również papież? Nie wiem. W każdym razie mamy motu proprio i powiedziano nam, że ostatecznym celem jest zniesienie nowej Mszy. To oczywiście interesujące. Wiadomość ta pochodzi jednak tylko od jednego prałata, podczas gdy przeważająca większość kapłanów i biskupów jest nadal przeciwna starej Mszy. (...) Chciałbym, by te sprawy stały się mniej skomplikowane. Mówiąc w skrócie: w tym samym czasie dzieją się rzeczy dobre i złe. Niekiedy sytuacja się pogarsza, zwłaszcza gdy sam papież popada w sprzeczności. Jak powiedziałem odnośnie do nowej modlitwy za żydów, Benedykt XVI czuje się zobowiązany do ciągłego wyświadczania żydom grzeczności, co jest trudne do zrozumienia. Mamy tu do czynienia z tajemnicą, ale nie to jest najgorsze. Najgorsza jest jego teologia.

A jednak wprowadza on coś nowego do teologii i ważne jest, by sobie to uświadamiać. Dotyczy to soboru i reform. Do tej pory wśród katolików powszechne było przekonanie, że Vaticanum II było czymś nowym, co spowodowało radykalną zmianę w Kościele. W niektórych seminariach nauczanie o Kościele jest oparte jedynie na źródłach soborowych i późniejszych. W wielu seminariach wszystko, co miało miejsce przed Vaticanum II, jest ignorowane. Dla wielu wszystko zaczęło się wraz z II Soborem Watykańskim.

Tradycja i sobór

Obecnie papież mówi nam: „Nie, tak być nie może. Musi istnieć ciągłość. Nie może być pęknięcia między tym, co było wcześniej, a tym, co nastąpiło po soborze. A więzią tą musi być Tradycja”. W czasie naszej audiencji papież powiedział mi, że jedyna dopuszczalna interpretacja soboru to interpretacja wedle kryteriów Tradycji. Problem ten dobrze ilustruje pewna anegdota. Około 1982 r. abp Lefebvre napisał do papieża: „Mówicie, że sobór musi być rozumiany w świetle Tradycji. Akceptujemy sobór w świetle Tradycji. Oznacza to, że akceptujemy to, co jest w nim zgodne z Tradycją. To, co jest wątpliwe, interpretujemy wedle Tradycji. To natomiast, co jest z Tradycją sprzeczne, po prostu odrzucamy”.

Kard. Ratzinger odpowiedział wówczas następująco: „Wasze stanowisko wobec soboru, choć bardzo zwięzłe, jest do przyjęcia. Nie możemy jednak zaakceptować tego, co piszecie dalej”. Tak więc Rzym nie był w stanie zaakceptować, że mówimy: „Odrzucamy to, co w soborze jest sprzecznego z Tradycją”.

Nie używają oni już sformułowania „w świetle Tradycji”, ale „w świetle żywej Tradycji”. Zawsze w tym kontekście pojawia się słowo „żywa”. W istocie, kiedy mówimy „Tradycja”, nie mamy na myśli tego samego co oni. W 1988 r., gdy abp Lefebvre został potępiony i ekskomunikowany, dokument Ecclesia Dei adflicta wyjaśniał, że Arcybiskup miał rzekomo błędne i niekompletne rozumienie Tradycji. Tak więc, jak widzicie, posługujemy się tymi samymi słowami, ale w różnych znaczeniach.

Kiedy my mówimy „Tradycja”, odnosimy się do jej definicji podanej nam przez Ojca Kościoła – św. Wincentego z Lerynu: Quod ubique, quod semper, quod ab omnibus – „To, w co wierzyli wszyscy, wszędzie i zawsze”. (...) Kiedy mówimy „Tradycja”, mamy na myśli naukę i dyscyplinę Kościoła, coś powierzonego w sposób szczególny przez Zbawiciela Apostołom i przekazywanego z pokolenia na pokolenie. „Przekazywać” to po łacinie tradere; traditio to ‘przekazywanie’. Tradycja oznacza to, co jest przekazywane, rzecz przekazywaną. Dla współczesnych Tradycja jest czynnością, aktem przekazywania. To jedyny aktualnie sposób pojmowania Tradycji. Można używać słowa „Tradycja” w tym sensie, choć nie jest to jego zwykłe znaczenie. Kiedy jednak mówicie o akcie przekazywania, koncentrujecie się na osobie, która przekazuje, a nie na tym, co ma być przekazane. Tym, który przekazuje, jest Kościół nauczający.

Problem pojawia się ze słowem „żywa”. Życie implikuje ruch, a ruch oznacza zmianę. Pewne zmiany są uprawnione, inne nie. Załóżmy, że macie drzewo. Jeśli mówicie, że drzewo żyje, nie oznacza to, że wasze drzewo przemieszcza się z jednej strony waszego ogródka na drugą. Nie oznacza to też, że jednego roku rodzi jabłka, a drugiego pomarańcze. Jeśli wasze drzewo żyje, oznacza to, że zawsze rośnie w tym samym miejscu i rodzi te same owoce. Moderniści natomiast używają tego słowa na określenie zmiany tam, gdzie nie może być mowy o żadnej zmianie.

Z jednej strony obecny papież potępia tych, którzy twierdzą, że Vaticanum II było zerwaniem z przeszłością. Potępia więc ekstremistów, supermodernistów, którzy pragną nowego Kościoła. Jego stanowisko jest bardziej wyważone. Rozumie on, że musi to być ten sam Kościół i ta sama wiara, ponieważ wiara nie może się zmieniać. Ale jednocześnie akceptuje zmiany i mówi: „Te zmiany są tradycyjne”. (...)

Kościół i państwo

Obszerną część swej mowy Benedykt XVI poświęcił relacjom między Kościołem a współczesnym państwem. Jak wyjaśnił, współczesne państwo pragnie utrzymywać identyczne stosunki ze wszystkimi religiami i traktować je wszystkie w ten sam sposób. Jak stwierdził papież: „II Sobór Watykański, uznając i przyjmując poprzez dekret o wolności religijnej za własną podstawową zasadę współczesnego państwa, odkrył najgłębsze dziedzictwo Kościoła. W ten sposób może on być pewny pozostawania w pełnej zgodzie z nauczaniem samego Jezusa”.

Czy jest to jednak zgodne z nauczaniem Jezusa Chrystusa? Jeśli się nad tym zastanowicie, oznaczałoby to, że na niemal 2000 lat Kościół utracił swe dziedzictwo i nie był w zgodzie z nauką Zbawiciela. To niewyobrażalne, a jednak papież tak powiedział. Widzicie więc, że mamy tu poważny problem.

Kiedy zajmujemy się relacjami między Kościołem a państwem, mamy do czynienia z prawdami bardzo ściśle związanymi z wiarą. Dlaczego mówimy, że między Kościołem a państwem muszą istnieć pewne związki? Ponieważ każdy członek Kościoła jest również obywatelem państwa, a z tego powodu musi zapracować na swoje zbawienie na tym świecie. Jeśli państwo uznaje prawa Boże, będzie stanowiło prawa zgodne z przykazaniami Boga, a więc będzie pomagało obywatelom prowadzić życie zgodne z tymi przykazaniami, czyniąc zbawienie ich dusz łatwiejszym.

Jeśli jednak państwo traktuje wszystkie religie w taki sam sposób, nie czuje się związane przez żadne Boże przykazania i ustanawia swe własne prawa. Takie państwo nie pomaga swym obywatelom w zbawianiu ich dusz. Wiemy, że społeczeństwo, w którym żyjemy, wywiera określony nacisk na swoich członków, ponieważ jest społeczeństwem zlaicyzowanym. Względem tych, którzy idą z prądem – nacisku nie ma, jest on wywierany na tych, którzy usiłują płynąć pod prąd. Jeśli nacisk ten jest dla ich dobra, wówczas wszystko w porządku. Jeśli jednak jest odwrotnie, wówczas jest to bardzo poważna sprawa. A współczesne państwo, ze wszystkimi nowymi prawami, sprzecznymi z prawem naturalnym, zamienia doczesne społeczeństwo w piekło. Życie na ziemi przypomina coraz bardziej piekło, ponieważ państwa nie dbają o przestrzeganie prawa Bożego.

Dlatego właśnie tak ważne jest przypominanie, że również państwo ma obowiązek uznania Boga za Stwórcę i Prawodawcę, za Tego, który utrzymuje nas wszystkich w istnieniu. Jest to coś oczywistego – i takie też zawsze było nauczanie Kościoła. Jednak obecnie papież mówi nam, że postępując wbrew temu tradycyjnemu nauczaniu Kościół jest w zgodzie z nauką Jezusa Chrystusa. To przerażające.

Nowa wizja

Mamy tu do czynienia z nową wizją i nowym sposobem wyjaśniania zmian soborowych. Do tej pory usprawiedliwiano je, mówiąc po prostu: „Musimy iść naprzód”. Jednak obecny papież przywiązuje większe znaczenie do przeszłości. Uważa, że nie wolno nam z nią zrywać. Ma w tym całkowitą słuszność, problem polega jednak na tym, że jednocześnie pragnie on wdrażać nowe idee. Ale nie można mieć obu rzeczy: albo – albo. A jednak Benedykt XVI pragnie pobłogosławić i ochrzcić nowinki ukryte pod mianem Tradycji. Mówimy: to wbrew Tradycji, a on mówi: to tradycyjne. Na tym właśnie polega nowy problem, w obliczu którego stanęliśmy. (...)

Tydzień po ogłoszeniu motu proprio Rzym opublikował również inny dokument, tym razem ogłoszony przez Kongregację Nauki Wiary. Jego tytuł brzmiał: Odpowiedzi na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele. Dokument ten przyznaje, że w czasie soboru zmieniono definicję tego, czym jest Kościół.

Lubię kard. Kaspera, ponieważ zawsze jasno mówi, o co mu chodzi. Podczas jednej z jego konferencji na temat podstaw ekumenizmu wyjaśnił on, że tradycyjna definicja Kościoła brzmiała: „Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki”. Czasownik „jest” wyraża identyczność, wiąże przedmiot i podmiot twierdzenia. Możecie powiedzieć: „Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki” lub odwrócić szyk zdania, ale pozostanie ono prawdziwe. Słowo „jest” to jedyny czasownik, dzięki któremu jest to możliwe. Inny czasownik może powiązać przedmiot i podmiot, ale nie będą one wówczas tożsame.

Kard. Kasper wyjaśnił, że do pontyfikatu Piusa XII i jego encykliki o Kościele Mystici corporis Kościół używał czasownika „jest”. Jednak sobór zmienił to na: „Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”. Jest to różne od poprzedniej definicji. Kiedy jedna rzecz trwa w innej, są one różnymi rzeczywistościami. Kard. Kasper przekonywał, że owo słowo „trwa” jest fundamentem katolickiego ekumenizmu. Posunął się nawet do twierdzenia, że zmiana ta umożliwiła ekumenizm w Kościele katolickim. Co do tego nie ma wątpliwości. Dopóki Kościół posługiwał się poprzednią definicją, ekumenizm był niemożliwy. A kard. Kasper jest w Rzymie odpowiedzialny za cały dialog ekumeniczny; nie jest to pierwszy z brzegu prałat.

Owa nota dotycząca „niektórych aspektów nauki o Kościele” wysuwa najpierw argument, że sformułowanie „trwa” interpretowano na wiele sposobów, z których niektóre były błędne. Dokument ma więc rozprawić się z tymi błędami. Na wstępie stwierdza, że podczas Vaticanum II Kościół nie miał zamiaru zmieniać wiary. Kościół nadal wierzy w to, w co zawsze wierzył. Dlaczego więc zmieniono tę formułę? Ponieważ „trwa” wyraża rzekomo identyczność w sposób doskonalszy niż „jest”. Następnie nota wyjaśnia prawdziwy powód wprowadzenia nowej definicji. Została ona zmieniona, aby dać do zrozumienia, że pewne elementy Kościoła Chrystusowego znajdują się poza Kościołem katolickim. I na tym właśnie polega problem.

Mówi się nam, że czasownik „trwa” jest w tym przypadku lepszy niż „jest”. Powinniśmy więc rozważyć konsekwencje tego twierdzenia dla kwestii zbawienia. Wiara mówi nam, że poza Kościołem nie ma zbawienia. Jeśli mówicie, że Kościół Chrystusowy jest Kościołem katolickim, jasno stwierdzacie, że nie ma zbawienia poza Kościołem katolickim. Co jednak z resztą rodzaju ludzkiego, która porzuciła Kościół lub należy do wspólnot wyznaniowych, które zachowały pewne sakramenty? Współczesna teologia utrzymuje, że owe elementy Kościoła są nadal skuteczne poza Kościołem. Mówiąc wprost: oznacza to, że ludzie osiągają zbawienie dzięki tym elementom. Konsekwentnie trzeba powiedzieć, że również poza Kościołem jest zbawienie, co jest sprzeczne z katolickim dogmatem. (...)

Prawdziwe i fałszywe rozwiązania

Na tym właśnie polega ich problem: aby uratować nowinki, które są sprzeczne z Tradycją, utrzymuje się, że nie są sprzeczne, choć są czymś nowym. To wbrew zasadzie niesprzeczności. Tak wygląda obecnie sytuacja na poziomie teologicznym. To bardzo niebezpieczne. Wielu katolików należących do Una Voce i grup związanych z Ecclesia Dei cieszy się, mówiąc: „Papież chce powrócić do Tradycji! Mówi, że musimy postrzegać wszystkie rzeczy w świetle Tradycji!”. Chciałbym, aby to była prawda. Papież mówi tak rzeczywiście, ma jednak na myśli coś innego. (...) Konsekwentnie, nasze stanowisko pozostaje niezmienione. Nadal mówimy: „Nie” i prosimy o kolejne kroki: najpierw odwołanie ekskomunik, a następnie dyskusje doktrynalne.

Pragniemy, by do Kościoła powróciła tradycyjna doktryna. Nie interesują nas gierki w rodzaju „jestem bardziej świątobliwy niż ty” i nie uzurpujemy sobie roli papieża. Jeśli jednak, dzięki dyskusjom, tradycyjna doktryna może powrócić w większym stopniu do Kościoła, wówczas może to doprowadzić szczerze poszukujące dusze z powrotem do prawdy. A wiele dusz szczerze jej poszukuje, nie są całkowicie wypaczone i złe. Wielu ludzi ma dobrą wolę, są jednak zdezorientowani. Jeśli będziemy mogli doprowadzić do powrotu prawdziwej teologii, tacy ludzie powrócą. To długofalowa walka, jednak wszystko jest w ręku Boga. Może On ją skrócić, ale decyzja, czy zechce interweniować, należy do Niego. Możemy się tylko modlić i prosić Go o to. Jeśli zastanowicie się nad motu proprio, zobaczycie, że wasze modlitwy są wysłuchiwane. Zachęcam was więc do modlitw w intencji odwołania ekskomunik.

Kiedy to nastąpi? Nie mam najmniejszego pojęcia. Ktoś zapytał mnie o to kiedyś i odpowiedziałem, że może to być jutro albo za 10 lat. Wiem jednak, że w 2005 r., gdy przedstawiłem kard. Castrillónowi nasze zastrzeżenia wobec nowinek – była to cała lista – kardynał powiedział mi, że chociaż w pewnych punktach nie zgadza się z nami, Rzym nie postrzega nas jako pozostających poza Kościołem. Zasugerował więc, bym napisał do papieża list proszący o odwołanie ekskomunik. Jeśli Rzym mówi nam, byśmy napisali taki list, oznacza to, że są oni gotowi spełnić naszą prośbę. Tak więc napisałem list.

Jednak posługują się oni tą ekskomuniką jako środkiem wywierania na nas nacisku, byśmy zaakceptowali rzeczy, których nie chcemy zaakceptować. Z drugiej natomiast strony, na poziomie polityki, używają jej w odniesieniu do biskupów. Jeśli presja ze strony biskupów będzie zbyt duża, wątpię, czy dekret o ekskomunice zostanie zniesiony. Naprawdę nie wiem, czy odwołają go jutro, czy za całe lata. Jedyne, co można zaobserwować, to to, że nie mają racjonalnych argumentów przeciwko odwołaniu ekskomunik. Jest to ze strony Rzymu jedynie kwestia polityki.

Kiedy po raz ostatni byłem w Rzymie, w listopadzie ubiegłego roku, dowiedziałem się, że papież powiedział do swego otoczenia, że nie chce słyszeć słowa „schizmatycki” w odniesieniu do FSSPX. Gdy w motu proprio wyjaśniał on powód, dlaczego zostało ono ogłoszone i wspomniał nas przy tej okazji, napisał, że chodzi o wewnętrzną sprawę pojednania wewnątrz Kościoła. „Wewnętrzna” i „w” nie znaczy „poza”. Ukazuje wam to stan Kościoła. Musimy patrzeć całościowo. Na przykład gdy rozważamy motu proprio, musimy uwzględniać zarówno intencje papieża, jak i reakcje biskupów.

13 stycznia 2008 r. kard. Castrillón Hoyos udzielił wywiadu agencji Zenit, podczas którego jasno oświadczył, że w 1988 r. ekskomunika dotknęła jedynie biskupów. Żaden kapłan ani wierny nie został ekskomunikowany. Tego samego dnia w Polsce arcybiskup Gdańska kazał odczytać w kościołach swej diecezji list, w którym twierdził, że każdy wierny, który uczestniczy w Mszach sprawowanych przez kapłanów FSSPX, jest ekskomunikowany. Było to tego samego dnia! To absurdalne. Pokazuje to jednak chaos panujący obecnie w Kościele.

Dzieją się jednak również dobre rzeczy, jak samo motu proprio i powrót licznych kapłanów do starej Mszy. Niektórzy są szczerzy, ale nie wszyscy. Potrzeba wam więc więcej roztropności. Nie angażujcie się w niepewne przedsięwzięcia. Nie wystarczy, gdy tak po prostu poprosicie najbliższego proboszcza, by odprawił dla was starą Mszę. Oczywiście zachęcajcie go do tego, nie angażujcie się jednak w sytuacje moralnie nie do przyjęcia. W tym samym czasie walka trwa dalej. Nie skończyła się. Musicie być przygotowani na długą walkę.

Oczywiście w walce tej musimy zawsze pamiętać, że najważniejsze jest to, czego nie widzimy. Tym, co jest najważniejsze, jest zbawienie lub potępienie dusz. Bóg posługuje się wszystkim dla ich zbawienia. Są jednak i krzyże, i to od nas zależy, czy je przyjmiemy, czy też odrzucimy. Stąd właśnie konieczność modlitwy o wierność. Członkowie Kościoła nazywani są „wiernymi” – jaki to piękny tytuł. Musimy modlić się o tę łaskę, o codzienną wierność w małych rzeczach. Sam Zbawiciel obiecał, że wierne wykonywanie naszych obowiązków stanu w małych rzeczach jest gwarancją pomocy Jego łaski w rzeczach wielkich.

Nie wolno nam o tym zapominać. Pan Jezus obiecał, że będzie z nami i wspomoże nas swoją łaską. Możemy być absolutnie pewni, że jeśli dusza naprawdę chce być zbawiona, będzie zbawiona. Oczywiście, jeśli dusza naprawdę chce być zbawiona, będzie zachowywała przykazania, przystępowała często do sakramentów etc. Jeśli dusza pragnie Boga, Bóg jej nie opuści. Myśleć inaczej byłoby bluźnierstwem. Musimy więc umacniać nasze serca odwagą. Bóg jest wszechmocny. Pozostańmy po stronie Najświętszej Maryi Panny, a wszystko będzie pracować dla naszego dobra. Ω

Tekst za „The Angelus”. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.

Pozostałe części: